tytus.edu.pl: pokraki na gąsienicach

Artykuł autorstwa Łukasza Męczykowskiego pochodzący ze strony tytus.edu.pl

Wojna to wspaniały czas dla inżynierów. Wojskowi taśmowo składają kolejne zamówienia, a politycy nie szczędzą pieniędzy na nowe zabójcze wynalazki. Czasem na deskach kreślarskich rodzą się cuda techniki, niekiedy jednak efekty starań projektantów są co najmniej zastanawiające.

Sytuacje pogarsza zazwyczaj wszechobecny pośpiech, mający olbrzymi wpływ na prace wojennych konstruktorów i racjonalizatorów. W czasie pokoju dany projektant czy wizjoner ma czas na różne eksperymenty, przemyślenia, narady, kwerendy i tak dalej, i tak dalej. Po wybuchu konfliktu zbrojnego wydarzenia przyspieszają w kosmicznym tempie. Wystarczy porównać rozwój broni pancernej w dwudziestoleciu międzywojennym i podczas II wojny światowej.

Od Mark I do Panzer VIII

Pomiędzy 1918 a 1939 rokiem czołgi ewoluowały w tempie poruszania się Mark I z 1916 roku. Trochę przytyły, zrobiły się ciut szybsze i wprowadzono kilka ciekawych rozwiązań technicznych, niemniej czołgom z 1939 bliżej było do swych pierwowzorów z Wielkiej Wojny niż do maszyn z 1945 roku. Warto przy tym zauważyć, że na początku kolejnego europejskiego konfliktu w kilku armiach nadal służyły FT-17 zaprojektowane jeszcze podczas I wojny światowej.

PIC 18-264-3-scaled
1 Pułk Czołgów Wojska Polskiego we Francji. Widoczne czołgi Renault FT-17 – konstrukcja z 1917 r. wciąż w użyciu w r. 1940 (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe, sygn. 3/18/0/-/264/3, domena publiczna)

Broń pancerna A.D. 1945 to całkowicie inny świat. Na polach bitew rozgościły się wielotonowe czołgi ciężkie uzbrojone w działa kalibru 88 mm czy 122 mm, a świat usłyszał o noktowizji i amunicji APDS (podkalibrowej z odrzucanym sabotem). Te kolosy były w stanie zmiażdżyć niejeden czołg z 1939 roku. Co więcej, zaraz po zakończeniu krwawego konfliktu do służby weszły konstrukcje, które kolokwialnie rzecz ujmując, nie zdążyły na II wojnę światową, ale otworzyły nowy okres rozwoju broni pancernej, czyli „zimna wojnę” rozwój czołgu podstawowego.

M26 Super Pershing
Amerykański czołg M26 Pershing zdążył tylko na końcówkę II wojny światowej i większą rolę odegrał dopiero w wojnie koreańskiej (fot. U.S. Army, domena publiczna)

W tej całej dość linearnie rozwijającej się historii zdarzały się oczywiście ślepe zaułki, czyli koncepcje, które wyglądały dobrze na papierze, ale nie sprawdzały się na rzeczywistym polu walki. O części z nich miałem zresztą przyjemność pisać w jednym z poprzednich artykułów. W dziejach broni pancernej występują jednak konstrukcje, które trudno nazwać inaczej niż „pokraki” czy „bękarty” zrodzone z potrzeby chwili połączonej z bujną fantazją jakiegoś mechanika. Tak jakby czasami stery ewolucji pancernych pojazdów bojowych zabierano inżynierom i konstruktorom i przekazywano je w ręce lekko szurniętego szarlatana z palnikiem. To o kilku z nich, „pancernych pokrakach”, opowiada niniejszy artykuł.

Sturmpanzer I

W 1940 roku na wyposażeniu niemieckich sił zbrojnych pojawił się 15 cm sIG 33 (Sf) auf Panzerkampfwagen I Ausf. B, czyli działo samobieżne kalibru 150 mm na podwoziu PzKpfw I. Wspomniany pojazd miał stanowić panaceum na problem trapiący niemiecką armię od czasu kampanii polskiej – brak pojazdu zdolnego do wspierania własnych wojsk podczas walk w mieście, gdzie karabiny maszynowe czy działka 20/37 mm gwałtownie traciły na skuteczności.

PIC 2-1171-scaled
Niemieckie działo SIG 33 kal. 150 mm na froncie wschodnim, marzec 1943 r. (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe, sygn. 3/2/0/-/1171/1, domena publiczna)

Aby zniszczyć umocnione stanowisko w np. przedwojennej kamiennicy, potrzeba działa strzelającego pociskiem burzącym z dużą zawartością materiału wybuchowego. To zadanie mógł wypełniać (do pewnego stopnia) PzKpfw IV wyposażony w krótkolufowe działo 75 mm, ale tych pojazdów było po prostu za mało, by relegować je wyłącznie do walk w terenie zurbanizowanym.

Owszem, można było w walkach ulicznych opierać się na działach holowanych, lecz wiązało się to z olbrzymim zagrożeniem dla życia ich załóg. Co więcej, jeśli taka armata czy haubica miała spełnić pokładane w niej nadzieje, musiałby to być sprzęt dużego kalibru, czyli w konsekwencji ciężki i trudny do przemieszczania siłami załogi.

Zastosowane rozwiązanie problemu było niezwykle proste i dalekie od stereotypowego przekonania o technicznych umiejętnościach niemieckojęzycznych inżynierów. Zdecydowano się połączyć najskuteczniejszą dostępną broń (haubica 150 mm) z najdostępniejszym rodzajem podwozia (PzKpfw I B), wjeżdżając działem na pozbawiony wieży czołg. Do kompletu dodano nadbudówkę o grubości 10 mm chroniącą załogę z przodu i częściowo z boków. Co ciekawe, początkowo nikt nie zawracał sobie głowy zdejmowaniem kół z podwozia haubicy!

Russland, getarnter Panzer I B mit I.G. 33
Sturmpanzer I gdzieś w Rosji, czerwiec 1942 r. (fot. Gellert, Bundesarchiv, Bild 101I-216-0406-37, CC-BY-SA 3.0)

Powstałą hybrydę można by określić jednym z klasycznych już cytatów z serialu „Czarnobyl”: „not great, not terrible”. Łącznie wyprodukowano 38 pojazdów nazwanych Sturmpanzer I (czołg szturmowy), które pozostawały w służbie od 1940 do 1943 roku. Niemcy (uznając wady tej konstrukcji) zdecydowali się zresztą na rozwinięcie koncepcji „działo polowe + czołg”. Ze stosowania takiego połączenia uczynili pewną regułę, osadzając działa przeciwpancerne czy haubice na wielu podwoziach niemieckich i czeskich, jak również zdobycznych. Kwintesencją owego podejścia było stworzenie we Francji w 1942 roku specjalnego oddziału, Baukommando Becker, zajmującego się wyłącznie przerabianiem setek zdobycznych pojazdów francuskich i brytyjskich na działa samobieżne czy wyrzutnie rakiet.

The British Army In The United Kingdom 1939-45 H28352


Jeśli zainteresował Was ten wpis to po dalszą jego część odsyłam do źródła: LINK

autor: Łukasz Męczykowski
ź: tytus.edu.pl

Jedna odpowiedź dla “tytus.edu.pl: pokraki na gąsienicach”

Wyłączono możliwość dodawania komentarzy.